Prowadząc kiedyś polemikę na tematy społeczno-polityczne, z osobą jak się później okazało pro-PO, otarłam się o temat edukacji i usłyszałam (a raczej przeczytałam), że tej pani się marzy, „żeby ludzie nie musieli pracować rękami, ale głową”, że „edukacja powinna być dla wszystkich” itp. Z tego pierwszego pani socjalistka, wizjonerka szybko się wycofała, jak jej przypomniałam ten „bolesny” fakt, że ktoś musi piec chleb, budować domy itp… Oczywiście nie spodobało jej się, że taką omyłkę popełniła, więc żeby lepiej się zapewne poczuć, zarzuciła mi, iż to ja nie zauważyłam, że przecież nie o wszystkich ludzi chodzi… Że o ona w jakimś tam stopniu ogólności mówi, a ja podstaw nie rozumiem (sic!). Bardzo ciekawe, zwłaszcza, że nie tylko jak widać polska gramatyka się kłania („ludzie” bez ograniczającego przymiotnika, np „niektórzy”, to „wszyscy ludzie”), ale i pewne braki w logice – nie tylko nie wszyscy ludzie nie powinni pracować głową, ale też nie każdy się do tego nadaje… Nieważne, jak dalej się toczyła ta dość dziwaczna dyskusja, to tylko tytułem wstępu.
Nie raz nachodzi mnie refleksja, kiedy mam do czynienia z ludźmi wykształconymi (przez uniwersytet), tudzież ze studentami, że edukacja powinna być przywilejem, a nie obowiązkiem. Nie chodzi o to, że jak kogoś zdolnego nie stać, to ma nie studiować (że nie wspomnę o niższych szczeblach nauki); w odpowiednim systemie większość ludzi byłoby stać na prywatne szkoły i uczelnie. Problem polega na tym, że obniża się tak bardzo poziom (by jak największa liczba osób była „wykształcona”? – a w prywatnych uczelniach, przynajmniej u nas, by jak najwięcej osób zapłaciło za naukę) nauczania i wymagań, że osobnik, który w normalnej sytuacji szukałby już sposobu zarabiania na chleb, zdobywa kolejne papierki, ale myśleć nie potrafi. W szkole podstawowej na przykład, żeby zaliczyć przedmiot wystarczy znać 30% materiału (o ile nic się nie zmieniło – to jest ocena dopuszczająca)… Na maturze, jak już powszechnie chyba wiadomo (dla tych przynajmniej, których ten temat interesuje), nie tylko nie wymaga się myślenia. W coraz większym stopniu wymaga się raczej zapamiętania jakiejś jednej słusznej wersji (w przypadku przedmiotów humanistycznych) – historii, interpretacji lektur z języka polskiego itp. Matematyka, fizyka uczą myślenia analitycznego, ale nie przydadzą się raczej do nauki wyciągania wniosków z rzeczywistości, jeśli ktoś wyuczy się po prostu wzorów, zastosuje, a po egzaminie wszystko zapomni (chyba, że idzie dalej, studiować matematykę).
Na studiach jest również coraz gorzej. Są zapewne wyjątki – te kilka uczelni, gdzie tłum się chce dostać (po 20 osób na miejsce), gdzie jest przynajmniej duży odsiew. Ale ogólnie, co słyszę z różnych stron, obserwuję na bieżąco w swojej pracy, jest naprawdę źle. Brak elementarnego pędu do wiedzy – ponad połowa chce uzyskać wpis, zaliczyć przedmiot, jak najmniejszym kosztem. Nie chodzi o to, by poszerzać horyzonty i zdobywać wiedzę, ale by po jak najmniejszej linii oporu uzyskać dyplom. Efekt będzie taki, że rynek zweryfikuje i dyplomy będą się wydawać coraz bardziej bezużyteczne. I kiedy obecnie mamy nadmiar wykształconych bezmyślnych nierozgarniętych obywateli, za jakiś czas uczelnie opustoszeją. Dlaczego – przecież widać, że mnóstwo studiujących wcale nie chce się uczyć! Jak papierek przestanie mieć aż taką wartość, to i uczelnia przestanie…Chyba, że coś się zmieni wreszcie w polskim szkolnictwie, bo w tej chwili jest bieda z nędzą.
Gdyby studiowali tylko ci, którzy faktycznie chcą oraz są dość inteligentni by podstawowe rzeczy w studiowanej przez nich dziedzinie zrozumieć, a najlepiej, nie tylko podstawowe, ale ponad 60% materiału, można by przywrócić znaczenie słowa „wykształcony”. Obecnie wykształcony człowiek to nie tylko ten, który faktycznie posiada wiedzę na dany temat, potrafi myśleć, wyciągać wnioski, rozwiązać nowe problemy na podstawie swojej wiedzy, ale również ktoś, kto nie myśli, kto prześliznął się przez studia z oceną dostateczną (niestety są już przypadki otrzymywania czwórek za to, że się nie jest totalnie bezdennym, a piątek za to, że na tle reszty potrafi się coś czasem sensownie powiedzieć), komu zależało tylko na dyplomie, a może na tym, by jeszcze nie iść do pracy, a może żeby nie iść do wojska…
Im więcej edukuje się tych najsłabszych intelektualnie, tym bardziej zaniża się poziom. Bo w socjalizmie równa się zawsze do dołu… Nic dziwnego, że jest coraz gorzej.
Poza tym, trudno oczekiwać myślenia (choć człowiek i tak oczekuje i jest czasem mile zaskoczony) od ludzi wychowanych na telewizji, Bravo, Popcornie, Dodzie i grach komputerowych (choć są i takie, które edukują). Władza nie chce wcale inteligentnych obywateli. Inteligentni obywatele, gdyby ich była dostateczna ilość, „wywieźliby” władze „na taczkach”…